Są produkty, w przypadku których nasz konsumencki wybór nie jest uwarunkowany marką, a zupełnie innymi aspektami. W zasadzie produkty te często marki nie mają. Nawet jeśli logo producenta na nich widnieje, nie ma to większego znaczenia dla konsumenta, gdy przy sklepowej półce rozmyśla: „To, czy tamto?”. Mąka, cukier, jabłka, ogórki, ziemniaki – przychodzą mi do głowy produkty spożywcze, głównie warzywa i owoce, choć i w tej kategorii istnieją wyjątki, jak na przykład banany marki Chiquita.
Do tego samego worka wrzucałam do niedawna, byle ostrożnie ;), jajka. Jajka to jajka, gdzieś tam na tekturowej foremce widnieje co prawda nazwa ich producenta, ale przy wyborze tych czy tamtych liczą się zupełnie inne cechy i wartości, jakie za jajkami stoją.
Tymczasem moją uwagę zwróciła ostatnio reklama telewizyjna, która promuje nową markę, no właśnie – markę! – jaj. Nie do wiary, markowe jajka? A jednak. Reklama zbudowana jest wokół postaci sympatycznej wiejskiej gospodyni, która w swojej kuchni odpala białego laptopa z łowickim wzorem na obudowie i fachowym językiem, choć z regionalnym zaśpiewem, mówi o sprawach z dziedziny biotechnologii, po czym przytula swojsko wyglądająca nioskę. Obrazowi towarzyszy wpadająca w ucho przyśpiewka.
Wszystko to sprawiło, że spot zapadł mi w pamięć i pewnie nie tylko mi, a to już pierwszy krok do marketingowego sukcesu, nieprawdaż? To świetny pomysł, pomyślałam, stworzyć markę w kategorii, w której marki nie funkcjonują i odróżnić markowe jaja od całej masy jaj no-name. Może producent jest biegły w marketingu i przyświecała mu zasada „wyróżnij się, lub zgiń” Jacka Trouta?
Dla kogo są jaja Farmio? Dla wszystkich, powiecie, no może oprócz wegan? Nieprawda. Każdy produkt powinien być kierowany do ściśle określonego targetu, a im dokładniej jest on zdefiniowany, tym lepiej dla produktu. Bo, jak wiadomo, jeśli coś jest dla wszystkich, jest w istocie dla nikogo. Producent jaj Farmio spozycjonował swój produkt na półce, na którą sięgają osoby obawiające się żywności genetycznie modyfikowanej, w skrócie GMO (po kliknięciu w zdjęcie możesz zobaczyć spot na platformie YouTube):
Jasny przekaz, prawda? Boisz się GMO? Słyszałeś, że to samo zło? Kupuj Farmio, u nas GMO nie uświadczysz. Jasny przekaz i precyzyjne określenie grupy docelowej to kolejny krok do marketingowego sukcesu. Kolejny punkt dla Farmio, pomyślałam.
Kwestie związane z GMO budzą skrajne emocje. Znam osoby, które przestrzegają przed spożywaniem takiej żywności, czytałam też jednak opinie, iż to wszystko medialna papka i robienie konsumentom wody z mózgów.
Przyznam szczerze – niewiele wiem o GMO. Nie interesuję się tym i nie mam pojęcia, czy jem taką żywność oraz co mi grozi, jeśli będę ją jadła. Nie jestem więc w targecie producenta Farmio. Jednak sympatyczna wiejska gospodyni i jej nioska obudziły w mojej głowie skojarzenia z żywnością ekologiczną. Dlatego kiedy w delikatesach Bomi zobaczyłam na półce Farmio, rzekłam z entuzjazmem: „O, to te reklamowane jajka! Może kupić?” Reklamowana marka rozpoznana na półce – to już trzeci punkt na plus.
Nie kupiłam jednak jaj Farmio. Nigdy ich nie kupię. Dlaczego? Podejrzanie atrakcyjna cena kazała mi otworzyć foremkę i zajrzeć do środka. Było tak, jak podejrzewałam. W foremce leżały „trójki”, jaja od kur z chowu klatkowego. To dla wielu konsumentów, do których i ja się zaliczam, znacznie większe zło niż GMO. Moja skala przy wyborze jaj ma rozpiętość od 0 (chów eko) do 1 (wolny wybieg). I GMO nie ma tu nic do rzeczy.
Czyli jednak przekaz nie do końca był jasny i nie do końca „bez jaj”, jak puentuje swoją reklamową wypowiedź sympatyczna gospodyni.